Wyjechaliśmy rano, żeby mieć zapas czasu w razie problemów na granicy - najbardziej martwiliśmy się oczywiście o nasze nie sprawdzone druczki.
W tamtą stronę podróż marszrutką była znacznie przyjemniejsza. Tym razem było strasznie, nie dało się otworzyć żadnego okna i można było się udusić, dodatkowo kierowca wlókł się strasznie - jechaliśmy 2h (a do Lwowa 1,5h!).
Z sercem w gardle i myśleniem czy w razie czego 0,5 l wódki, które mieliśmy ze sobą w ramach pamiątki dla bliskich wystarczy jako łapówka ;) staliśmy w kolejce na granicy. I do tej pory nie wiemy czy mieliśmy szczęście, bo celnik był sam i mu się nie chciało, czy po prostu tak jest zawsze, ale pan nawet nie rozwinął tej naszej nieszczęsnej karteczki, tylko wbił pieczątki i tyle ;)
Jeszcze kontrola celna - to już nasi celnicy. Pan kontrolujący Adama trochę się zdziwił zobaczywszy w jego plecaku stringi (zamieniliśmy się plecakami, bo mój był niewygodny;)), ale cóż co do tego nie ma ograniczeń ;)
Byliśmy w Polsce...
3 spotkanych panów spytało nas jeszcze jacy dzisiaj są celnicy - my, że nie znamy, bo jesteśmy tu pierwszy raz- a panowie - ale jacy są? łagodni, obszukują, marają, czy pałką?
Widać dla nich to codzienność...